Dzisiaj będę szczera do bólu...
Szczera wobec siebie i wobec Was.
Wyrzucę w końcu z siebie to wszystko, co męczy mnie od LAT.
Tak kochani, właśnie OD LAT borykam się z własnymi myślami i uczuciami.
Ale dzisiaj wyrzucę je z siebie, bo DUSZĘ SIĘ, tak okrutnie duszę się z tym wszystkim.
Jaka jestem? Albo jaka byłam? Czy to na pewno ja?
Dopiero jak poszłam do pracy, uświadomiono mi, że jestem zacofana...
Wiesz, że ja przez te dziesięć lat siedzenia w domu zapomniałam o tym co znaczy być kobietą?
Wiesz, że byłam przekonana, że JEDNO odświętne ubranie w zupełności wystarczy na dobre kilka lat? Bo niby co w tym złego, i po co więcej, skoro ja tak żyłam i tak potrafiłam?
Dopiero gdy poszłam do pracy zauważyłam,że nie mam w co się ubrać. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że bluzeczki lub spodnie jeszcze z czasów szkolnych zwyczajnie nie są modne, lub jeśli nawet nadal zaliczają się do tych na czasie, są szare i zniszczone. Nigdy nie lubiłam zakupów. Rzadko na zakupy chodziłam. Te przebieranki i miliony ubrań w szafie nigdy nie były moją bajką. A gdy poszłam do pracy MUSIAŁAM zmienić swoją garderobę. Męczyłam się z tym okrutnie. Taka strata CZASU I PIENIĘDZY. Nawet zwrócono mi uwagę, że nie wiem jak się ubrać. Po prostu nie znam trendów mody i nie wiedziałam, że akurat w tym stroju nosi się pasek w pasie a nie na biodrach.
Biedna, zacofana, zakompleksiona JA.
Wycofana z życia, poświęcona dzieciom, rodzinie, znajomym...
Czy to na pewno ja?
Zastanawiam się, czy na pewno dawało mi to szczęście. Być może w pewnym stopniu właśnie taka byłam szczęśliwa, ale czuję, że choć małą cząstkę muszę poświęcić swojemu ego, swojemu ja, bo okropna "babolówa" się ze mnie zrobiła.
Wycofana z życia, poświęcona dzieciom, rodzinie, znajomym...
Starałam się uszczęśliwić każdego. Próbowałam wiele razy zawrzeć dobrą, wartościową znajomość. Tak bardzo chciałam mieć PRZYJACIÓŁ. Byłam na każde skinienie owych znajomych. Jak "Matka Teresa" leczyłam zranione dusze, próbowałam być zawsze tam, gdzie mnie potrzebowano. Rzucałam w mgnieniu oka swoje plany, pakowałam dzieci i byliśmy tam gdzie czułam, że powinniśmy pomagać. Jeden mały telefon, małe skinienie, czyjeś zmartwienie, a ja już byłam.
Wtedy miałam czas, nie pracowałam, nie musiałam nigdzie być na daną godzinę. Mogłam pracę w domu nadrobić wieczorami, dlatego poświęciłam się drugiemu człowiekowi.
Mam prawo jazdy, dlatego dojazd w każde miejsce nie był ograniczony. Mogłam wszystko dla innych. I tak łatwo mnie wyczuł niejeden.
Lepiej poznałam ludzi...
Czuję, że właśnie teraz, gdy mój dzień stał się krótszy o te godziny spędzone w pracy to znajomości się zmieniły.
Gdzie Ci wszyscy ludzie, którzy tak chętnie do mnie pisali, którzy kilka razy dzwonili, z którymi tak często się widywaliśmy?
Gdzie nasze wspólne plany, gdzie przynajmniej jeden sms z zapytaniem "Co u Ciebie słychać?"
Gdy potrzebna byłam, to i ludzi wokół mnie było więcej.
Nie wierzę w przyjaźnie, bo przyjaciele są tylko wtedy, gdy czują, że mogą zyskać na znajomości z Tobą. Gdy masz czas, gdy masz pieniądze, gdy masz wiele pomysłów, gdy masz zdrowie i mnóstwo energii oraz zapału do działania - wtedy masz ludzi wokół siebie. Wtedy przyjacielem chciałby zostać każdy.
I jeśli nawet chociaż raz pomyślisz o sobie i poprosisz o pomoc, to owszem w chwili euforii otrzymasz odpowiedź twierdzącą. Obiecane będziesz miała gruszki na wierzbie, bo taka dobra byłaś, tyle mi pomogłaś, fajnie, że będę mógł się odwdzięczyć... ale po długich oczekiwaniach rezygnujesz, nie prosisz, zapominasz... A w efekcie końcowym nie jesteś już potrzebna... nawet telefon milczy, bo nie możesz dać tyle co wcześniej za darmo i bezinteresownie.
I teraz wiem, że fajnie od czasu do czasu usłyszeć wyrazy uznania i zachwytu nie tylko wyłącznie od męża.
I teraz wiem, że warto czasami pomyśleć wyłącznie o sobie i o tym co chce się dla siebie i własnego szczęścia zrobić.
I teraz wiem, że jeśli będziesz potrzebować mojej pomocy, chętnie Tobie jej udzielę, bo daje mi to szczęście, ale również pomyślę o sobie i swoim szczęściu.
Znam to doskonale
OdpowiedzUsuńAkurat nie pracuje, tzn na etacie ale przecież w domu też jest duuużo roboty
Jak coś potrzeba to potrafią wykopać mnie wręcz z podziemi
Ale postanowiłam trochę przystopwać z tym "niesieniem " pomocy :)
Etat w domu jest najcięższą pracą z możliwych. Nie dość że jesteś na pełnych obrotach prawie 24 godziny to jeszcze za darmochę. Trzeba coś zmienić i pomyśleć o sobie bo inaczej zwariować można.
UsuńOj, doskonale Cię rozumiem. Na podobnej zasadzie opierało się moje bytowanie w szkole - zawsze wszystko dla wszystkich, a jak przyszło co do czego, to nie było nikogo.
OdpowiedzUsuńNiestety ludzie potrafią być podli. Najgorsze jest to że to tak bardzo boli.
UsuńTeż kiedyś taka byłam, bardzo długo żyłam niosąc pomoc innym. Wszystkie koleżanki porodziły dzieci, ja jeszcze nie miałam rodziny, więc według nich miałam czas, żeby wpaść na kawę a po drodze zrobić im zakupy, jak już weszłam do domu to i dzieckiem się zajełam, żeby koleżanka sobie posprzątała, ugotowała...
OdpowiedzUsuńA kiedy ja urodziłam to żadna nawet nie przyszła w odwiedziny.
Życie i coraz więcej przykrych doświadczeń nauczyło mnie, żeby pomoc nieść też dla siebie bo dla innych jak widać nie warto.
no cóż wszystko jest po coś... relacje interpersonalne też można porównać do regół na rynku panujących. Mawiają że za darmo to sie nawet po pysku nie dostanie.
OdpowiedzUsuńCo do ciuchów to ja też nie znam sie na ostatnich jej krzykach... bardziej skupiam się na rzeczach uniwersalnych które nigdy nie będą trąciły myszką czy jak to tam nazwać
Wszystkiego najlepszego i dbaj o siebie! :)
OdpowiedzUsuńWOW!!! Kochana, myslałam, że tylko ja tak długo siedze w domu :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, ja też mam niby pełną szafę ubrań, ale czasem się śmieje i mówię do córki, że większość z nich jest starsza od niej, że chodziłam w nich do pracy jeszcze przed ciążą i jak teraz mam gdziekolwiek wyjść....wszystko jakies takie znoszone, sprane, niemodne :)
Myślę,że podobnie ma większość "matek domowych"... Sama jestem jedną z tych, które zapomniały kim były w erze przed dziećmi. Ale nigdy nie jest za późno, żeby sobie o tym przypomnieć ;-) Ja właśnie próbuję... Pozdrawiam! :-)
OdpowiedzUsuń