czwartek, 19 marca 2015

Malarz "artysta" kontra malarz pokojowy.

Nawiązując do mojego dzisiejszego dnia pełnego emocji i ciągłej walki z białą farbą poczułam ogromną potrzebę opowiedzenia o moim zamiłowaniu do malowania.

I uwierzcie mi na słowo, że malarz "artysta" nie ma nic wspólnego z tym malarzem pokojowym. No sami zobaczcie jakie to wszystko skomplikowane!

Dzisiaj z rana z wielkim entuzjazmem wzięłam się za malowanie kuchni, a konkretnie sufitu. Myślałam, że przecież to nie może być nic trudnego i skomplikowanego. Wielkie mi rzeczy, bierzesz pędzel później wałek i już gotowe.

Oj nawet nie wiecie jak bardzo się pomyliłam. Już na samym początku żałowałam,że w ogóle zaczęłam.



Kilka ruchów wałkiem i ........... zamiast ładnie sufit pokryć nowym kolorem - stara farba mi zostawała na wałku i robiły się dziury. O nie.... to nie tak miało być!!! Ale co? Przecież nie mogę teraz tego zostawić bo kolory będą się różniły. I kiedy już z tym się uporałam to przyszła teściowa mnie wesprzeć i..... stwierdziła że nie wzięłam tej farby którą miałam... Ta była zbyt wodnista - pewnie dlatego całe ręce i twarz miałam zachlapane, i jeszcze na dodatek nie była biała tylko siwa. No to co tam długo będę myśleć. Poczekałam aż wyschnie sufit i na nowo tym razem nową białą i gęstą farbą go pomalowałam. Nawet dobrze mi szło myślałam.... ale kiedy wyschła to..... było widać same plamy, ślady wałka, jakieś prześwity i oczywiście dziury. E tam szkoda słów. Poprawiałam jeszcze chyba 2 razy. Im więcej poprawek tym efekt tylko gorszy. Wzięłam nawet inny wałek ale to tylko pogorszyło sprawę - mimo iż go umyłam to tak i tak malował mi ścianę na różowo... więc szybko wzięłam pierwszą lepszą szmatę namoczyłam w białej farbie i wszystki róż nią zmyłam. I na tym skończyłam swoją przygodę z malowaniem.
I tak moje niby małe malowanie trwało 6 godzin. Szybko schowałam narzędzia zbrodni i na szczęście mąż nie zorientował się, że cokolwiek robiłam, grunt że nie jest gorzej niż było.

Natomiast mam w domu kilka malunków na ścianie, które robiłam sama i żaden nie sprawił mi takich kłopotów jak niby prosta biała ściana. Wszystkie malunki były zrobione w jakimś celu i spełniają swoją określoną funkcję.

I tak. Pierwszy był Kubuś Puchatek. Przekładaliśmy grzejnik na inną ścianę i niestety po nim został brzydki ślad nawet nie zaszpachlowany, więc by oszczędzić mężowi pracy szybko wzięłam farby akwarelowe i to zamalowałam zanim zdążył wrócić z pracy.


Następnie dzieci podczas zabawy obdrapały ścianę i zdarły farbę kufrem "skrzynią skarbów". Aby doprowadzić ścianę do ładnego wyglądu a uniknąć malowania całego pokoju szybciutko namalowałam spidermana, którym w owym czasie Maciej był zafascynowany. ( już .na poprawkę)


 Dzieci w pokoju mają bardzo stare drzwi które już w połowie zjadły korniki, ale ponieważ są to drzwi trochę mniejsze niż standardówki to by zaoszczędzić póki co pomalowaliśmy je białą farbą, a że nie pokryła ich zbyt dobrze to nie dawno namalowałam na nich kota Toma. Może kiedyś i Jerry obok będzie.

  

Ściana w naszej sypialni ciągle była brudna i tak sobie pomyślałam, że może jak zrobię na niej kwiaty specjalną farbą zmywalną przeznaczoną do kuchni i łazienek to będzie trochę czyściej i zabrudzenia nie będą widoczne aż tak bardzo.



Jedynie w kuchni malutenkie dzbanki są zrobione jedynie z myślą ozdoby.



I chociaż niektórym mogłoby się wydawać, że malowanie rysunków na ścianie jest trudniejsze to jestem zupełnie innego zdania. Przy obrazku jak coś nie wyjdzie to zawsze można coś domalować lub przerobić, albo zwyczajnie powiedzieć, że właśnie taki zamysł mieliśmy. A ściana nie ma zmiłuj -  musi być równo pomalowana i żadne tłumaczenie nam nie pomoże.

A Ty lubisz malować ściany? Jak sobie z tym radzisz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz