poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Sześciolatek w pierwszej klasie, również da radę, jeśli go zmotywujesz i w niego uwierzysz!

Nasz sześciolatek w pierwszej klasie na szczęście był już w zeszłym roku.
Przyznam się Wam szczerze, że nie było łatwo.
Tym bardziej, że znalazł się w klasie mieszanej - 10 sześciolatków i 15 siedmiolatków.
Pierwsze 3 miesiące były dla nas koszmarem.
Powroty do domu i płacz, i krzyk podczas robienia lekcji.
Och, jak pomyśle, że już od środy czeka mnie to samo, to aż ciarki mnie przechodzą....
I myślałam, że nie damy rady, że muszę złożyć wniosek do przedszkola, by Maciek jednak tam wrócił. Nawet rozmawiałam na ten temat z Panią wychowawczynią klasy pierwszej, i...



.... daliśmy sobie czas. Zmieniliśmy taktykę uczenia. Po prostu wrzuciliśmy na luz. I przede wszystkim nie dopuściliśmy NIKOGO do robienia z nami lekcji. I niczyich opowieści, na temat tego jak to jego dziecko sobie świetnie radzi w tej pierwszej klasie, po prostu nie słuchaliśmy. Każde dziecko jest inne, i każda mama co innego wymaga. Dla jednej ładne jest takie "O", dla innej te same "O" będzie brzydkie. I przede wszystkim staram się motywować a nie dołować. To naprawdę działa!

Wiem jakie popełniłam błędy, wiem co zrobiłam nie tak, i na szczęście szybko to zauważyłam i w miarę możliwości zmieniłam. W miarę możliwości, bo niestety nie jest łatwe całkiem wszystko zmienić i ogarnąć!
Ale zacznijmy od początku

Po pierwsze!
Narzuciłam od samego początku zbyt duży rygor. Chciałam, by moje dziecko od razu idealnie pisało literki, by płynnie czytało. Ale tak się nie da!

Pisanie.
Gdy wracał, ze szkoły, pierwsze co robiłam sprawdzałam zeszyty. Widziałam tyle czerwonego długopisu, każdy szczegół był poprawiony. Myślałam sobie, że musimy to zmienić. Ma siedzieć i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć - dążyć do ideału! Synek to tylko literka "O", a gdzie reszta? Pisz, ćwicz, ma być ładnie! Wiecie, że na samym początku pisanie 4 linijek zajmowało nam 3 godziny? Po prostu koszmar! "Sześciolatek w pierwszej klasie? Kto to wymyślił?" - myślałam i się denerwowałam!

No ale przecież nie pomyślałam o tym, że sukcesem jest już to, że mieści się w linii, że zna kształt literki. Że potrafi ją nazwać. "O" to pierwsza literka i musi wyćwiczyć sobie rączkę, w końcu dojdzie do wprawy, musimy tylko w to uwierzyć. Od samego początku zbyt wiele wymagałam a przecież nikt od razu nie urodził się geniuszem. Aby tak się stało trzeba włożyć wiele pracy i wysiłku i CIERPLIWOŚCI.

Czytanie.
Najpierw musi dobrze poznać nazwy literek, by złożyć je w całość. Bez tego ani rusz. Stałam nad nim i powtarzałam, by w końcu wszystko zapamiętał. Im więcej krzyczałam i wymagałam, tym gorzej było. Musiałam najpierw opanować swoje nerwy, by on mógł opanować swoje i się skupić na nauce.

A jeśli nie mógł zapamiętać nazwy literki, rysowaliśmy obok obrazek, który zaczyna się na tą literkę. Uczył się poprzez skojarzenia.

Po drugie!
Przez zabawę do nauki! Dziecko samo musi chcieć się uczyć, a podczas zabawy nawet nie zorientuje się, że właśnie przyswaja materiał. 
Tak, to zdecydowanie najlepszy sposób na zapamiętywanie, na czytanie i naukę WSZYSTKIEGO!
Na nic zdało się wielogodzinne siedzenie za biurkiem i powtarzanie literek, później wyrazów i zdań.

Wystarczyło zmienić ton głosu i miejsce nauki. Poszliśmy na dwór, lub na dywan w drugim pokoju. Zrobiliśmy kolorową planszę z literami. A pytanie "Co to za literka" zmieniliśmy na "Ciekawe, czy spośród tych wszystkich literek pokażesz mi literę A, K, M".
I kto by pomyślał, że to zadziała? Nawet nie wiedział, że ćwiczy. Cieszył się, że może się wykazać, że może pokazać jaki jest sprytny! Później sam w każdym możliwym miejscu, np. w ośrodku zdrowia, szukał literek i pytał czy to "A"? Grunt to dobra zabawa i dobre podejście do nauki.

Po trzecie!
Motywujemy a nie karcimy. Dziecko lubi wiedzieć, że jest coraz lepsze, że jego ciężka praca przynosi rezultaty.
Od samego początku chciałam, by Maciek był ambitny. By wyznaczał sobie cele i uparcie do nich dążył. Rygorystycznie podchodziłam do pisania literek, bo chciałam by we wszystkim był najlepszy. Powtarzałam: kochanie popraw tutaj kreseczkę, tam brzuszek a zobaczysz, że dostaniesz dobrą ocenę.

Na początku to działało. I byłam dumna z niego i cieszyło mnie to, że się stara i pomimo braku chęci poprawia te swoje koślawe litery. Ale gdy pewnego dnia przyszedł ze szkoły i powiedział mi, że Pani tak i tak go nie pochwali, że on tak się stara a to i tak nic nie daje, to myślałam, że pęknie mi serducho. Więc chwaliłam go ja, przytulałam, całowałam i dziękowałam za każdy wysiłek. Nie motywowaliśmy się już panią i innymi, ale tym by nam się podobało i byśmy to my byli z siebie zadowoleni. Bo naprawdę jestem dumna z tego, że próbuje i walczy ze swoimi słabościami.

Po czwarte!
Nie mówimy przy dziecku źle o nauczycielach i ich sposobie nauczania.
To chyba najgorsza rzecz jaką możemy zrobić. Jakby nie było, to my jesteśmy dla dziecka największym autorytetem. To z naszym zdaniem się ono utożsamia, i nasze słowa są dla niego święte.
Jeśli powiesz, że nauczyciel jest głupi, że się nie zna, że wymyśla jakieś dziwne rzeczy i wymaga zbyt wiele, to dziecko w to uwierzy i już na starcie się zniechęci.

Tak było u nas. Maciek próbował składać literki i czytać dopóki nie usłyszał, że przecież ten wyraz jest za trudny. "Co oni wymyślili? Taki mały dzieciak, a już takie rzeczy każą mu robić."
No i jakiś czas na widok dłuższych wyrazów, z góry zakładał, że nie jest w stanie tego ogarnąć!
Oczywiście zarówno tej osobie, jak i Maciejowi tłumaczyłam, że jeśli jest to w elementarzu, to musi tego się nauczyć. Pomimo tego, że czułam, że faktycznie tamten wyraz był śmieszny i nielogiczny, to tłumaczyłam sobie i jemu, że książki do nauki pisali mądrzy ludzi i chyba wiedzą co robią, a my MUSIMY im zaufać!

Pierwszy rok mamy już za sobą. I nie było łatwo, i pewnie nadal nie będzie, bo moje dziecko nadal jest zbyt wolne a ja nadal bardzo jestem nerwowa.
Chciałabym, by był wobec siebie bardziej krytyczny, by więcej od siebie wymagał, by dążył do perfekcji.
Ale przecież każdy z nas jest inny, nie każdemu zależy na tym co dla mnie było ważne. I muszę się z tym pogodzić i muszę walczyć ze swoimi słabościami, by dziecka nie skrzywdzić i by jeszcze bardziej zniechęcić go do nauki.

Sześciolatek w pierwszej klasie?
Uważam, że nie jest na to gotowy, że ten rok to dla takiego dziecko duża przepaść, ale musi dać sobie radę, i da sobie radę, jeśli go zmotywujemy i uwierzymy w jego możliwości.
Początki były trudne, ale w końcu udało się, dorównaliśmy poziomowi starszych dzieci i już tak bardzo nie odbiegamy od nich!

A co Ty sądzisz na temat  sześciolatka w szkole?
Zgadzasz się ze mną, że to, w jaki sposób podejdziemy do nauki ma duży wpływ na jego rozwój?
To, że jest młodszy musi oznaczać, że zawsze już będzie odbiegał od dzieci siedmioletnich w jego klasie?

4 komentarze:

  1. Podczas studiów pedagogicznych wpajano nam, że wszysto jest przemyślane i dopiero siedmioletnie dziecko jest w stanie usiedzieć 45 minut w ławce i skupić się na tym, co tłumaczy pani. Sześciolatek ma uczyć się tylko i wyłącznie poprzez zabawę. Oczywiście jeśli się odpowiednio zmobilizuje i zmotywuje dziecko to na pewno jest w stanie opanować materiał, ale czy tak naprawdę potrzebne jest zabieranie roku dzieciństwa? Takich rodziców jak Ty jest niewielu, większość uważa, że to szkoła ma obowiązek uczyć i nie ćwiczy z dziećmi w domu. W rezultacie dziecko już w pierwszej klasie ma braki, które nawarstawiają się w kolejnych latach edukacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety nie miałam wyboru i musiałam posłać Macieja do pierwszej klasy rok wcześniej. Oczywiście na początku bardzo się buntowałam i tak jak pisałam na samym wstępie - myślałam, że nie da sobie rady. I gdybym nie usiadła z nim przy lekcjach w domu, to nie nadążyłby z materiałem. Wątpię czy dałby sobie radę. Uznałam, że dodatkowa nauka w domu chociażby podczas zabawy pomoże mu z opanowaniem materiału. I rzeczywiście to nam pomogło. Niestety wiem, że są rodzice, którzy nie mają na to czasu. Ja nie pracuję, więc mogłam ten czas poświęcić dziecku. Męczył się i tak jak sama Pani stwierdziła, dzieci w tym wieku są bardzo ruchliwe i rzeczywiście siedzenie tyle czasu w jednym miejscu graniczy z cudem. Ale daliśmy radę. Zauważyłam, że największym problemem jest właśnie pisanie. O ortografii już nawet nie wspomnę. Za to zdobywanie nowych wiadomości i przyswajanie wiedzy póki co jest dla niego przyjemnością i przychodzi mu to z łatwością. Zobaczymy jak będzie z nauką teraz... Oby było lepiej. Staramy się myśleć pozytywnie i nie nakręcać, bo to tak i tak nic nie zmieni. Jesteśmy w tej pierwszej klasie i musimy przez to przebrnąć, bez względu na to czy to się nam podoba czy też nie.

      Usuń
  2. Podejście do nauki na pewno ma wpływ na rozwój.
    Ale podejście to nie wszystko. Ja Roksankę zostawiłam.
    Jest (w końcu) szczęśliwa w szkole. Radzi sobie z zadaniami domowymi.
    W tym roku, jest na prawdę gotowa, na pierwszą klasę.
    Będzie jedynym, starszym dzieckiem w swojej klasie.
    Ale jest w tej grupie szczęśliwa, i spokojnie sobie radzi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety ja nie miałam wyboru, i nie mogłam Macieja zostawić w przedszkolu rok dłużej. Zaczynamy kolejny rok, będę miała porównanie. Zobaczę czy to, że ma już 7 lat coś zmieni. Na szczęście Maciek ze swoją grupą się zżył i nie ma żadnych kłopotów z akceptacją w swojej klasie.
      Płacze i buntuje się podczas pisania,ale poza tym jest szczęśliwy i wesoły. Nawet z radością przychodzi do domu i opowiada czego nowego się nauczył. Oczywiście najfajniejsze są przerwy i świetlica. O śniadaniu nawet nie wspomnę :-)

      Usuń