I wiecie co?
Teraz już wiem, że te całe sterty materacy dmuchanych i innych pięknych, kolorowych i wymyślnych dodatków cieszą jedynie oko. Nie dość, że wyszczuplają Twój portfel, to jeszcze po chwili zabawy, przestają być interesujące.
Kiedy po raz pierwszy wyjechaliśmy na plaże nie mieliśmy ze sobą zupełnie nic.
Był to bardzo spontaniczny wyjazd. Tak po prostu, potrzebowałam wyrwać się z domu, nabrać dystansu do siebie i otoczenia. Chłopaki nawet nie mieli się kąpać. W zamiarze mieliśmy zamoczyć nogi i wracać do domu. Jednak nie mogłam patrzeć jak inni się pluskają w wodzie a oni tylko "łykają ślinę". Było ciepło, więc pozwoliłam im zamoczyć się w majteczkach i korzystać ile tylko się da. Nie mieliśmy ze sobą nic. I troszeczkę odczuwaliśmy brak zabawek, koca i jedzenia. Wiedzieliśmy, że musimy coś zmienić.
Za drugim razem wzięłam wszystko co tylko miałam, dokupiłam nawet materac do pływania dla Maćka. Chciałam by cieszyli się wszystkim, czym tylko chcieli i o czym sama marzyłam w dzieciństwie, a co niestety nie było mi dane. Sami zobaczcie ile radości im to sprawiło.
Jednak szybko przekonałam się, że te wszystkie rzeczy nie sprawiają im tej radości na zbyt długo. Dosłownie bawili się kilka minut i zaraz rzucali koła, piłki i materace w kąt. Nie wzięłam najważniejszego przyboru na plażę. Widziałam jak z zazdrością spoglądali na bawiące się dzieci w piasku wiaderkiem i łopatką. I wiedziałam, że do naszego zestawu muszę dorzucić również to.
Na kolejny wyjazd nad jezioro wybraliśmy się rowerami. Michaś jechał na foteliku rowerowym przyczepionym do mojego bagażnika, a Macieja bagażnik jest bardzo mały i niewiele ze sobą mogliśmy zabrać. Musieliśmy ograniczyć się do podstawowych rzeczy takich jak woda, kanapki, koc, ręczniki i kółka. I tym razem nie wzięliśmy wiaderka z łopatką. To był mój błąd. Z kółek prawie wcale nie korzystali, a ja nic nie odpoczęłam, bo wchodzili na głęboką wodę, by się dobrze bawić.
Przeanalizowałam wszystkie te wyjazdy nad jezioro, zrobiłam segregację potrzebnych rzeczy i w piątek wzięłam tylko wiaderka, łopatki, ręczniki i ulubione dmuchańce każdego z chłopaków. ( Niestety i tym razem prawie z materacy nie korzystali ). Za to zabawa wiaderkiem nie miała końca. I jestem pewna, że nie wiem co by się nie działo, i czym byśmy nie jechali to właśnie wiaderko, sitko, łopatki, i konewka muszą być z nami. Gwarantuje to mi możliwość odpoczynku na plaży bez zbędnych nerwów i emocji. Wiem, że dzieci będą dobrze się bawiły i głęboka woda nie jest im do niczego potrzebna.
Nie mogę również zapomnieć o tonie kanapek, oraz piciu. Wyobraźcie sobie, że pojechaliśmy nad jezioro zaraz po obiedzie a już po 30 minutach w wodzie moi chłopcy wołali jeść. Tak więc nie ma możliwości by wybrać się na plażę, choćby nawet na godzinny pobyt bez stosu kanapek.
A jak wygląda Wasza torba podróżna nad jezioro? Kupujecie wszystkie te kolorowe zabawki, czy ograniczacie się do podstawowych rzeczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz